pełnionego; zastanowił się jednak z obawy popełnienia nowej niezręczności. Nie wiedział od czego zacząć, nareszcie zebrawszy się na odwagę, rzekł głosem wzruszonym:
— Chcesz, żebym był twoim przyjacielem?
Mietta podniosła na niego oczy wilgotne i napowrót śmiejące się. Powiedział jeszcze:
— Wiem, że ci ludzie dokuczają. Ale to musi ustać. Ja będę cię bronił. Czy dobrze?
Dziewczyna promieniała; przyjaźń niespodziewana, usuwająca odrazu wszystkie jej myśli nienawistne, wprowadziła ją w stan zachwytu. Po niejakiej chwili, rzekła z namysłem:
— Ale ja nie chcę, żebyś się bił za mnie. Miałbyś za dużo do roboty! Zresztą nie od wszystkich mógłbyś mię obronić...
Sylweryusz zaczął zapewniać, że ją obroni od świata całego, lecz ona zakończyła rozprawę, mówiąc:
— Dość dla mnie, gdy będziesz moim przyjacielem.
Pogawędzili potem pocichu przez kilka minut. Mietta opowiedziała o swych obydwóch krewnych. Nie chciałaby za nic na świecie, żeby go zobaczyli na murze. Justyn prześladowałby ją niemiłosiernie. Wynurzała swoje obawy z pośpiechem pensyonarki, rozmawiającej z przyjaciółką, z którą matka nie pozwala się widywać. Sylweryusz tyle zrozumiał, że nie będzie mógł przebywać z Miettą do woli. To go zasmuciło.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.