Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciałby kuzyna przepędzić za dziesiątą granicę. Obiecał jednakie nie wychodzić na mur. Obmyśliwali sposoby spotykania się, gdy Mietta spostrzegła zdaleka, że Justyn idzie w ich stronę. Sylweryusz zeskoczył z muru i stojąc już na małem podwórku, posłyszał że Justyn rozmawiał z dziewczyną. Nazajutrz, ani też dni następnych nie miał sposobności widzieć przyjaciółki; tłómaczył sobie, że musiała skończyć robotę w tej stronie ogrodu. Martwił się przez tydzień cały i postanowił iść do Rébufata, zapytać o Miettę. Tymczasem przypadek lepiej mu posłużył.
Studnia wspólna niebyła głęboka, z każdej strony muru cembrowina zaokrąglała się w obszerne półkole. Woda od brzegu nie była niżej jak na trzy lub cztery metry; przeglądały się w niej dwa otwory studni, dwa półksiężyce, przedzielone czarnym cieniem muru. Pochyliwszy się, widać było w półświetle jakby dwa źwierciadła szczególnej czystości i blasku. Rankiem, w dnie słoneczne, kiedy jeszcze osączające się krople ze sznura nie mąciły spokoju wody, te zwierciadła, odblaski nieba, odkrawały się białe na tle ciemnem, odbijając z niesłychaną dokładnością liście bluszczu, co rósł przy murze i wił się nad studnią.
Jednego dnia, bardzo rano, Sylweryusz przyszedł po wodę jak zwykle; pochyliwszy się, by sznur uchwycić, zadrżał z radości. W głębi studni ujrzał wizerunek dziewczyny uśmiechającej