Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy się nie wyrzekał poczucia sprawiedliwości, jakie go cechowało; ztąd zdarzało się, że skutkiem rozmowy o Chantegreilu, Mietta się rozpłakała. Aczkolwiek jej twarda natura zmiękła z rosnącem przywiązaniem dla przyjaciela, miewała jednak chwile uporu i zawziętości, co było wynikiem krwistego temperamentu. Utrzymywała, że ojciec dobrze zrobił, iż zabił żandarma, że ziemia należy do wszystkich, że każdy może strzelać z fuzyi kiedy mu się podoba i do kogo mu się podoba. Ona go się pytała, czy lepiej, żeby ojciec dał się zabić żandarmowi? Odpowiadał, po chwili namysłu, że zawsze lepiej być ofiarą, niżeli zabójcą, że to jest wielkie nieszczęście, gdy jesteśmy zmuszeni do zabicia bliźniego, chociażby we własnej obronie. Prawo podług niego było rzeczą świętą. Sędziowie mieli racyę posłać Chantegreila na galery. Mietta, słysząc to zdanie, unosiła się gniewem, miała ochotę wybić przyjaciela; wyrzucała mu, że ma równie złe serce jak inni ludzie. Rozprawy owe toczyły się zawsze na ścieżce pod murem, lub na łąkach św. Klary, kończył je płacz Mietty, jak i rzewne wzruszenie jej przeciwnika.
Gdy bieganie po polach i długie przechadzki zaczęły ich nudzić, powracali znowu na ulubioną ścieżkę św. Mittra. Ku jesieni było tam przyjemniej, powiew wiatru chłodził zbyt duszące powietrze. Siadywali na grobowym kamieniu, nie zważając już na krzyki chłopaków i cygańską wrza-