Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

wę. Rozpamiętywali i zastanawiali się nad kośćmi, które Sylweryusz nieraz znajdował; zabytki dawnego cmentarza nie odstręczały ich bynajmniej, owszem lubili o nich mówić. Pełni żywej imaginacyi, godzili się z tą myślą, że ich miłość wyrosła na gruncie wzbogaconym zwłokami zmarłych. Zdawało im się, że owe ułamki kości są im życzliwe, że własna ich młodość zdolna jest rozgrzać potłuczone czaszki, że się wszystko koło nich ożywia a gdy odchodzą, to cmentarzysko płacze za nimi, Jeśli znaleźli kostkę małą, Mietta utrzymywała, że należała ona do dziewczyny nagle zmarłej przed ślubem. Ubolewała nad nieznajomą, nie chcąc podobnego doznać losu. Każda kość większa, należała podług jej zdania, do żołnierza, sędziego lub innego równie strasznego człowieka.
Nigdy te dzieci nie czuły obawy, ogarniała ich tylko smętna rzewność, gdy im na myśl przyszło że jakaś życzliwość płynąca od istot niewidzialnych unosi się nad niemi i otacza ich do koła. Kamień grobowy był także niewyczerpanem źródłem zajęcia. Raz przy świetle księżyca Mietta spostrzegła, że jest na nim napis; Sylweryusz musiał mech oskrobać nożykiem; gdy przeczytali „Tu leży Marya... zmarła...“ Mietta, spotkawszy swe imię na kamieniu, przeraziła się. Sylweryusz nazwał ją za to „niedorzecznem dzieckiem“, lecz ona nie mogła się od łez powstrzymać. Mówiła, że ma złe przeczucia, że niedługo umrze, że ten kamień jest dla niej. Młodzieniec, chociaż sam dotknięty