Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

smutnemi przypuszczeniami, perswadował jej, gniewał się, udawał że z niej szydzi, dziwi się, że dziewczyna taka odważna myśli o podobnych dzieciństwach. Tyle w końcu zrobił, że oboje śmieli się z siebie. Unikali później mowy o tym przedmiocie. W dniach smętnych jednakże, kiedy niebo było zakryte chmurami i uliczka pociemniała, Mietta znów wzdychać zaczęła nad nieznaną Maryą, której grób ułatwiał ich schadzki. Może jej kości jeszcze tam spoczywały? Żądała, by Sylweryusz podniósł kamień, żeby się przekonać co pod nim było? Lecz on odmówił, podług niego byłoby to świętokradztwem. Odmowa podtrzymywała jej marzenia.
— Zobaczysz — mówiła — ten kamień nieszczęście nam przyniesie... Jeżeli ty umrzesz, ja tutaj przyjdę umierać, chciałabym, żeby ten kamień był moim grobem.
Sylweryusz łajał ją, że myśli o rzeczach smutnych, aczkolwiek i jemu łzy gardło ściskały.
I tak przez dwa lata kochali się w wązkiej uliczce, to na otwartem polu; sielanka przetrwała mroźne deszcze grudniowe i lipcowe upały, nie prowadząc ich ani do wstydu ani do żalu; zachowała wykwintny powab greckiej bajki, jej czystość, niewinne dopominanie się zmysłów, które łakną a nie rozumieją.
Z dawnego cmentarzyska unieśli rzewny smutek przeczucie krótkiego życia. Tam nabrali jakiegoś upodobania do śmierci, jakiejś żądzy zaśnięcia ra-