— A hultaje! — mruczał komendant oparty na oknie, jakby w loży teatru — i pomyśleć że tu nie ma ani jednej bateryi, coby zmiotła tę tłuszczę!...
Gdy spostrzegł Miettę — dodał, zwracając, się do Garçonneta:
— Widzisz pan tę wysoką dziewczynę? To wstyd prawdziwy! Prowadzą z sobą swoje stworzenia. Doczekamy się pięknych rzeczy, jeżeli tak dalej pójdzie...
Pan Garçonnet potrząsał głową, mówiąc „o rozpasanych namiętnościach“ o „najgorszych dniach w historyi krajowej“. Peirotte blady, jak ściana, nie mówił ani słowa, raz tylko zrobił uwagę komendantowi, żeby zachował się ciszej:
— Przez pana wszyscy zginiemy...
Powstańcy obchodzili się z tymi panami z jak największą grzecznością; podano im nawet wyborny obiad. Lecz dla takiego tchórza jak poborca, podobne grzeczności były zatrważającemi: powstańcy żywili ich dlatego tak dobrze, żeby byli smaczniejszymi, jak ich zjadać będą.
Wieczorem Sylweryusz spotkał zię ze swoim krewnym, doktorem Pascalem. Mąż uczony poszedł z bandą na piechotę i gawędził z robotnikami, którzy go uwielbiali. Najprzód usiłował powstrzymać ich od walki, potem powiedział jakby przekonany:
— Może macie słuszność, moi kochani, albo ja wiem? Bijcie się kiedy chcecie, ja tutaj będę, żebym wam naprawiał ręce i nogi.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.