Zrana zbierał sobie jak najspokojniej po drodze kamyki i rośliny, żałując że nie zabrał swego młotka, lub puszki botanicznej. Teraz zaś wieczorem, kieszenie jego rozpękały się od kamieni, z podróżnej torby zwieszały się korzenie roślin.
— A, to ty, mój chłopcze! — zawołał, zobaczywszy Sylweryusza — sądziłem, że jestem tylko sam jeden z rodziny.
Sylweryusz bardzo był rad ze spotkania, doktór, jedyny z Rougonów, podawał mu rękę na ulicy i okazywał mu szczerą życzliwość. Widząc go teraz w towarzystwie republikanów, ucieszony że się do nich przyłączył, młodzieniec z gorączką wojowniczą zaczął rozprawiać o świętej sprawie, o walce, o zwycięztwie i t. d. Doktór słuchał go z uśmiechem, ciekawie mu się przypatrując.
— Ach, jak ty się unosisz! Prawdziwy wnuk swojej babki...
Do siebie zaś mówił po cichu, jakby robiąc notatki:.
— Histerya albo zapał, szał haniebny, albo szał wzniosły. Zawsze te dyabelskie nerwy.
Potem dodał głośno:
— Rodzina jest w komplecie. Będzie miała bohatera.
Sylweryusz nie słyszał, bo mówił ciągle o przedmiocie, co go wyłącznie zajmował. Mietta stanęła o kilka kroków, nie chcąc się już oddalać od swego przyjaciela. Doktór spojrzał na nią i zadziwiony przerwał kuzynowi:
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.