Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to za dziewczynkę masz z sobą?
— To jest moja żona — odpowiedział Sylweryusz z powagą.
Doktór zrobił wielkie oczy. Nie zrozumiał. Lecz że był zawsze bardzo nieśmiały względem kobiet, odchodząc zdjął kapelusz i nizko się Miecie ukłonił.
W nocy nadeszły wieści niepokojące. Jakiś powiew nieszczęścia zmroził powstańców. Ufność i zapał jakby przepadły w ciemnościach. Zrana fizyognomie były posępne, spojrzenia smutne, milczenie pełne zniechęcenia. Dowódzcy ukrywali czas jakiś złe wiadomości, ale te się rozeszły niewiadomo jakim sposobem. Strach paniczny zaczął nurtować w tłumie; mówiono że Paryż został uśmierzony, że prowincje zdały się na łaskę i niełaskę, że znaczne oddziały wojska wyszły z Marsylii pod dowództwem pułkownika Massona i prefekta departamentu de Blériot, zdążając marszem przyśpieszonym na poskromienie powstańców. Dla tych ostatnich, położenie jakie im się teraz przedstawiało, było przebudzeniem ze złudnych marzeń, do srogiej rzeczywistości. Więc tylko oni jedni mieli odwagę wypełnić swój obowiązek! Cała zaś Francya ukorzyła się nikczemnie przed uzurpatorem! Dzisiaj więc, o tej godzinie są ludźmi zgubionymi, buntownikami, których wojsko przepędzać będzie jak drapieżne zwierzęta?
Tymczasem oni marzyli o wielkiej wojnie, o powstaniu całego narodu w obronie praw krajowych!