Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

winna. Wysoka prawie jak Sylweryusz i jak on piękna, ale piękność jej nie była także pospolitą. Trzeba nawet było dobrze się przypatrzeć, żeby nie nazwać jej brzydką. Włosy pyszne, czarne, silnie wyrastające nad czołem, spadały w tył mięko i falisto jak woda a tak były gęste, że nie wiedziała co z niemi robić; zawadzały jej, bo nie miała czasu zajmować się niemi. Zaplatała je w dwa warkocze, silnie spinając z tyłu głowy; czesała się zawsze z wdziękiem, chociaż prędko i bez lustra. Widząc to potężne okrycie naturalne, nikt się nie dziwił, że chodziła zawsze z odkrytą głową, czy w deszcz, czy w mrozy. Czoło jej nizkie wydawało się pod czarną linią włosów jak skrawek rosnącego księżyca. Szczegóły twarzy rozbierane zosobna, wielkie oczy wypukłe, nos krótki, rozszerzony przy nozdrzach i cokolwiek zadarty, usta za grube i zbyt czerwone, nie zdawały się bardzo ładne, ale wzięte razem, obok ślicznego zaokrąglenia twarzy, gdy silnie grało w nich życie, stanowiły całość dziwnej, porywającej piękności. Gdy Mietta, śmiejąc się, przerzucała głowę w tył lub skłaniała na prawe ramię, podobną była do starożytnej bachantki z tej szyi wzdętej brzmiącą wesołością, z zaokrąglonych policzków, białych zębów, splotów nastrzępionych włosów, poruszających się od wybuchów radości, jak wieniec winnej latorośli głowę zdobiący. Lecz śmiech jej był wesołym i niewinnym, jak śmiech dziecka. Twarz, opalona na słońcu, miała czasem barwę żółtej ambry. Nad