Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

ną podprefekturę, wielką sprawiły mu radość. Założywszy ręce, przybrał postawę dowódcy w przeddzień zwycięztwa. Do uszu jego dolatywał tylko szmer wody spadającej z fontann w baseny.
Niespokojność ogarnęła go po chwili namysłu. Jeżeli nieszczęściem zrobiono cesarstwo bez niego? Jeżeli Sicardot, Garçonnet, Peirotte i inni, zamiast być uprowadzonymi przez powstańców, zamknęli tychże w więzieniach miejskich! Zimno go przeszło... Ruszył dalej w nadziei, że Felicya udzieli mu dokładnych objaśnień. Szedł szybko pod domami przez ulicę Banne; podniósł głowę, dochodząc do swego mieszkania, i widok przerażający przedstawił się oczom jego. Z okna żółtego salonu mocno oświetlonego, wychylała się czarna postać, którą uznał za swoją żonę i ta rozpaczliwie machała rękami. Stanął przestraszony, nic nie mogąc zrozumieć. Aż tu pod nogi upadło mu coś twardego. FeJicya rzuciła klucz od szopy, obejmującej cały rynsztunek wojenny. Klucz jasno wskazywał, że należy wziąść się do broni. Zawrócił się, chociaż nie pojmował, dla czego żona broniła mu przystępu do domu. Wyobrażał sobie coś strasznego.
Poszedł prosto do Roudiera. Zastał go na nogach w pogotowiu do wymarszu, ale ten nie wiedział ani słowa o wypadkach nocnych. Mieszkał na końcu Nowego Miasta, gdzie, co do przejścia powstańców, żadne nie doszło echo. Piotr mu zaproponował, żeby poszli do Granoux, gdyż pod jego oknami banda koniecznie iść musiała. Ze służącą