Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

dwudziestu, jest liczbą możliwą. Rozebrali pomiędzy sobą broń, którą Rougon wydobywał ze skrzyń i podawał. Zimne lufy mroziły każdego aż do szpiku w kościach. Piotr zamknął z żalem skrzynie, gdyż pozostawało w nich 109 sztuk broni — byłby je także chętnie rozdzielił; potem porozdawał naboje. Te wypełniały dwie wielkie beczki po same brzegi. Plassans mogłoby się bronić przeciw armii całej. W kącie, gdzie beczki stały, było zupełnie ciemno; ktoś przysunął latarkę, lecz jeden ze sprzysiężonych, tęgi kiełbaśnik o pięściach olbrzyma, rozgniewał się; podług niego, światło w takiem miejscu groziło niebezpieczeństwem. Ponieważ ogół podzielał to zdanie, naboje rozdano po ciemku. Wypchali niemi kieszenie co wlazło. Gdy już byli gotowi, nabili broń przy zachowaniu największej ostrożności. Stojąc potem przez chwilę patrzyli na siebie z pod oka. W spojrzeniach tych przebijało się nikczemne okrucieństwo połączone z głupotą.
Szli przez ulice pod domami, jeden za drugim, jak dzicy idący na wojnę. Rougon postępował na czele; nadeszła godzina, w której musiał nadstawić swoją osobą, jeśli uknute plany miały znaleźć powodzenie; krople potu występowały mu na czoło, chociaż zimno było na dworze; postawę wszakże zachował bardzo wojowniczą. Roudier wraz z Granoux szli zaraz za nim. Kolumna zatrzymywała się po dwakroć, gdyż im się zdawało, że słyszą daleką wrzawę bitwy, ale było to złudzeniem, spowodo-