sobie proklamayę odczytać, nim ją pośle do drukarni „l’Indépendant“, na której obywatelskie uczucie liczył. Jeden z redaktorów zaczął czytać z przesadą:
„Obywatele miasta Plassans! Godzina wolności wybiła, odtąd sprawiedliwość nami rządzić będzie...“
W tem dał się słyszeć szelest przy drzwiach wchodowych i te zwolna otwierać się zaczęły.
— Czy to ty, Cassoute? — zapytał Macquart.
Odpowiedzi nie było, ale drzwi się otwierały.
— Chodźże raz! — zawołał niecierpliwie — czy ten łotr Rougon, powrócił już?
Przez drzwi całkiem już otworzone, wpadł do pokoju hufiec zbrojny. Pośrodku niego szedł Rougon, mocno czerwony na twarzy, z oczyma rozwartemi; wszyscy wywijali fuzyami jak kijami.
— Ach, hultaje, broń mają! — zaryczał Macquart. Chciał porwać dwa pistolety na biórku leżące, ale pięciu ludzi uchwyciło go już za kołnierz. Czterej redaktorowie proklamacyi opierali się czas jakiś. Popychano się, wywracano, deptano. Fuzye zawadzały wojującym i chociaż były dla nich bez żadnego użytku, nie chcieli się z niemi rozłączyć. W zamieszaniu tem strzelba Rougona przypadkiem wystrzeliła; pokój napełnił się przerażającym hukiem i dymem; kula stłukła piękne lustro, podobno najpiękniejsze w mieście. Wystrzał, niczem nieusprawiedliwiony, ogłuszył wszystkich i zakończył utarczkę.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.