Rougon pobladł. Obawiał się, żeby Macquart nie przysłużył mu się opowiadaniem czegoś niepotrzebnego w obec obywateli, którzy mu dopomogli uratować miasto. Lecz ci panowie, zmieszani spotkaniem się dwóch braci, przewidując kłótnię, usunęli się na stronę. Rougon, uzbroiwszy się w odwagę, przystąpił do nich i rzekł tonem pełnym godności:
— Zamkniemy tutaj tego człowieka; jak się zastanowi nad swojem położeniem, udzieli nam potrzebnych objaśnień. Co się mnie tyczy, spełnię mój obowiązek. Przysiągłem, że uwolnię miasto od anarchii i dokonam tego, chociażbym miał poświęcić własnego brata, niby dawny rzymianin, niosący w ofierze na ołtarz ojczyzny rodzinę swoją.
Wzruszony, Granoux wziął go za rękę i potrząsł nią mocno, dając tem do zrozumienia, że go pojmuje, widzi, że jest wzniosłym! I wyświadczył mu ważną przysługę, bo zabrał wszystkich z pokoju, pod pozorem odprowadzenia jeńców na dziedziniec.
Piotr, pozostawszy sam na sam z bratem, nabrał pewności siebie.
— Nie spodziewałeś się mnie, prawda? Domyślam się, że musiałeś urządzić jakąś łapkę w mojem mieszkaniu. Widzisz, nieszczęsny, na co ci się twoja złość przydała!
— Mój kochany — rzekł Macquart, wzruszając ramionami — daj mi święty pokój. Jesteś stary
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.