wach, na powstrzymywaniu radości, którą jedno słowo mogło zamienić w gorący zapał.
Nareszcie ukazał się Granoux. Zatrzymał się przez chwilkę we drzwiach; blada jego twarz promieniała, wzruszenie starał się pokryć miną pełną wielkiej godności. Z jego zjawieniem się nastąpiła cisza, przeczuwano, że coś zajdzie niezwykłego. Pomiędzy dwoma szeregami, w które goście mimowolnie się ustawili, Granoux poszedł prosto do Rougona. Podał mu rękę.
— Kochany przyjacielu — rzecze — przynoszę ci hołd rady miejskiej. Wzywa cię jednomyślnie na swego prezesa, aż do powrotu mera. Uratowałeś Plassans. W tych okropnych czasach, w jakich żyjemy, potrzeba ludzi, którzyby łączyli rozum z odwagą, czego właśnie dałeś przykład. Proszę cię, chodź ze mną...
Granoux, wypowiedziawszy prawie całą mówkę, w drodze z ratusza na ulicę Banne ułożoną, zapomniał jak się kończy, ale wzruszony Rougon przerwał, ściskając mu rękę.
— Dziękuję ci, kochany Granoux, bardzo ci dziękuję.
Więcej nic nie mógł wymyślić. Wtedy nastąpił wybuch ogłuszających uczuć... Wszyscy składali Rougonowi życzenia, pochwały, natrętne przytem zadając pytania. Lecz on, poważny już, jak dostojnik magistratury, prosił o cierpliwość, by się mógł naradzić z panem Granoux i Roudier. Pierwsze miejsce mają interesa publiczne. Miasto
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.