reszcie zaspokoić ciekawość obecnych. Opowiedzieli zatem wypadki zeszłej nocy z najdrobniejszemi szczegółami. Rougon był wyborny, wszystko powiększał, przesadzał, dramatyzował. Słuchacze zdumiewali się, mianowicie nad pochodem przez ciemne i puste ulice, następnie nad zajęciem ratusza. Opowiadanie przerywano nieustannemi wykrzykami:
— I było was tylko czterdziestu jeden! Rzecz zadziwiająca!
— Nie odważyłbym się nigdy na coś podobnego!
— I tak schwyciliście go poprostu za gardło?
— A powstańcy, cóż mówili?
Rougon udzielał objaśnień na wszystkie strony. Granoux i Roudier podpowiadali mu fakty, drobne, prawie niewidzialne fakty, które pominąć mu się zdarzyło. Czasem tak ich zapał unosił, że mówili razem we trzech. Rougon, zachowując epizod o stłuczonem lustrze na ostatek, jako rozwiązanie homeryczne, zaczął naprzód rozpowiadać o tem, co zaszło na dole; ale Roudier, zarzucając, że przekłada następstwo rzeczy, sam zabrał głos z pośpiechem:
— Pan tam nie byłeś, pozwólże, niech ja powiem...
Wówczas wyłuszczył obszernie i długo, jak do przebudzonych powstańców wymierzyli strzelby swoje, aby ich trzymać w respekcie. Szczęściem, dodał na końcu, że krew nie popłynęła. Lecz
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.