dla najbiedniejszych. Chodzić zwolna godzin parę, z kochanką przy boku, mówić z nią cichym głosem, doznawać niewinnych rozkoszy, pocałować ją wobec wszystkich, cóż może być pożądańszego dla zakochanego młodzieńca? Sylweryusz i Mietta nie czuli nawet zimna grudniowej nocy.
Szli w milczeniu, serca ich były smutne, uścisk przepełniony bolesnem wzruszeniem. Mijali coraz już rzadsze domy przedmieścia i doszli do jego końca. Tam było wejście do Jas-Meiffrenu: dwa kamienne słupy, połączone kratą żelazną, za nią długa ulica morwowa. Przechodząc, Sylweryusz i Mietta mimowolnie spojrzeli za kratę.
Zacząwszy od Jas-Meiffrenu, gościniec spuszcza się po lekkiej pochyłości aż na dno doliny, przez którą przepływa mała rzeczka Wiorna, w lecie strumyk, potok w zimie. Wiązy ciągle towarzyszyły drodze, odgraniczając ją z jednej strony od pól świeżo zoranych, z drugiej od winnic dość ubogich.
Kiedy już młodzi ludzie minęli Jas-Meiffren, Mietta rzekła:
— Niełatwo mi przyszło wymknąć się tego wieczoru... Musiałam czekać na wuja, który zamknął się w lamusie, gdzie miał zakopywać pieniądze, gdyż bardzo się obawia wypadków, jakie się przygotowują.
— Bądź odważną, kochana Mietto, ty się niczego nie obawiaj. Przyjdzie czas, że będziemy całe dnie spędzali razem... Nie martwmy się teraz...
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.