Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

tropności. Rougon, dowiedziawszy się, że w koszarach leży człowiek ranny, zażądał go widzieć, dla zjednania sobie popularności. Zastał Rengade’a w łóżku z przewiązanem okiem; uspokajał chorego pięknemi słowy o wypełnionym obowiązku. Gdy tenże klął i mruczał, rozjątrzony swoją przygodą, skutkiem której będzie musiał służbę porzucić, przyrzekł przysłać mu lekarza.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział żandarm — widzi pan, wolałbym nad wszelkie lekarstwa łeb skręcić temu nędznikowi co mi oko wybił. Poznam ja go wszędzie! malec szczupły, blady, dzieciak prawie....
Piotr przypomniał sobie zakrwawione ręce Sylweryusza. Cofnął się trochę, jakby z obawy, żeby Rengade nie skoczył mu do gardła i nie zawołał: „To twój siostrzeniec mię oślepił; czekaj, odpłacisz mi za niego!“ Złorzecząc w duchu swojej niegodnej rodzinie, oświadczył głośno, że jeżeli winowajca się znajdzie, poniesie surową karę.
— Nie, niepotrzeba, żeby sąd się w to wdawał — odrzekł chory — ja mu sam dam radę.
Rougon śpiesznie powrócił do ratusza. Całe popołudnie zeszło na wydawaniu rozporządzeń. Proklamacya rozlepiona około godziny pierwszej zrobiła jak najlepsze wrażenie. Odwoływano się w niej do rozsądku obywateli i gwarantowano niezakłócony spokój. Aż do samego zmierzchu ulice przedstawiały ufność i dobrą otuchę. W gromadkach odczytujących proklamacyę, powtarzano sobie: