się z nim widzieć, wstał czemprędzej z łóżka, ubrał się i wyszedł do nich.
— Kochany margrabio — rzecze Rougon przedstawiając mu członków komisyi tymczasowej — przyszliśmy do pana z prośbą. Czy pan pozwolisz nam pójść do swego ogrodu?
— I owszem — odpowiedział margrabia — zadziwiony żądaniem — jestem gotów sam panów zaprowadzić.
Idąc, opowiedzieli mu rzecz całą. Na końcu ogrodu był taras górujący nad łąką; część wałów w tem miejscu rozsypała się i oko zapuścić się mogło w przestrzeń niezmierzoną. Gwardyę narodową pozostawiwszy przy drzwiach, członkowie komisyi podeszli na brzeg tarasu i wsparli się na parapecie. Cała prawa dolina z płynącą środkiem Wiorną, jaśniała od światła księżyca; po jednej stronie łańcuch Garrigues gubił się w perspektywie dalekiego horyzontu, po drugiej — ciągnęły się góry Seille. Gdzieniegdzie kępy drzew, jak i zawieszające się urwiska, rzucały czarne cienie, powiększające ogrom przestrzeni i tak już wydającej się nieskończenie wielką widzom pognębionym nocą, zimnem i obawą. Z początku ci panowie nic nie słyszeli i mało widzieli. Granoux po dłuższem wpatrywaniu się, aczkolwiek nie był poetą, zachwycony uroczym spokojem krajobrazu, wykrzyknął:
— Ach, jaka noc piękna!
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.