— Chyba że Roudierowi się przyśniło — powiedział Rougon z pewną pogardą.
Lecz margrabia nadstawił swe delikatne ucho.
— Eh, słyszę dzwon alarmowy.
Wszyscy nachylili się nad parapetem, zatrzymując oddech. I rzeczywiście lekkie i czyste dzwonienie dało się słyszeć w oddali. Niezbite nastąpiło przekonanie. Rougon utrzymywał, że poznaje dzwon z Béage, wioski odległej o milę od Plassans.
— Słuchajcie! słuchajcie! — przerwał margrabia teraz to dzwon z Saint-Maur.
I wskazał na inny punkt widnokręgu. Usłyszano potem kilka dzwonów, dziesięć, dwadzieścia... Zewsząd wznosiły się jakby rozpaczne wezwania, jakby rzęrzenie konających; cała dolina łkała... Przestano żartować z Roudiera. Złośliwy magrabia straszył:
— To sąsiednie wioski się łączą, by świtem zaatakować Plassans.
Granoux wytrzeszczył oczy.
— Czyście nic nie widzieli, tam oto! — zawołał nagle.
Po chwili ogólnego oczekiwania, znów powtórzył:
— Ach, tam nad rzeką, daleko, daleko, gdzie się czerni ta masa skał?
— Widzę, widzę — rzekł Rougon przerażony — zapalają ogień.
Zapalono następnie drugi ogień, potem trzeci czwarty, i t. d. Czerwone jaskrawe plamy ukazały
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.