czasem ja sam chodziłem na ratusz, żeby zobaczyć; dziedziniec był czysty, jak moja ręka.
Jakiś robotnik, nieśmiało wciskający się do gromadki, dodał:
— Niepotrzeba było wielkiego rozumu, żeby ratusz zająć, brama stała otworem.
Roześmiano się. Robotnik, ośmielony, odezwał się powtórnie:
— Rougoni to lichota, przecież każdy wie o tem.
Ta zniewaga zraniła serce Felicyi. Oburzała ją niewdzięczność ludu, sama bowiem zaczynała wierzyć w posłannictwo Rougonów. Zawołała na męża, chcąc, żeby wziął z tego naukę, jak niestałem jest uwielbienie mas.
— Albo to ich lustro! — odezwał się znowu adwokat — o którem tyle hałasu narobili!... Rougon sam może wystrzelił do lustra, żeby myślano, iż była bitwa.
Piotr powstrzymał krzyk boleści. Już nawet w jego lustro nie wierzą! Powiedzą potem, że to kłamstwo, iż słyszał kulę, przelatującą koło swego ucha!
Więc legenda o Rougonach się zatrze i nic nie pozostanie z ich sławy! Ale nie na tem koniec ich cierpień. Oto znów jakiś starzec 70-letni, niegdyś fabrykant kapeluszy z przedmieścia, zaczyna grzebać w ich przeszłości. Sili się, by z osłabionej pamięci wydobyć wspomnienia o posiadłości Fouque’ów, o Adelajdzie, jej miłostkach z prze-
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.