Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

mytnikiem. I tyle nie było potrzeba, aby na nowo wzniecić drzemiące plotki. Rozmawiający, podniecani własnemi słowy, wymyślali coraz więcej, nazwy: łotrów, oszustów, intrygantów, dochodziły do Piotra i Felicyi, którzy za swoją firanką znosili istne męczarnie. Nareszcie zaczęto żałować Macquarta. Był to cios ostateczny.
Wczoraj Rougon był Brutusem, stoikiem, poświęcającym uczucia rodzinne dla ojczyzny, dzisiaj Rougon jest nikczemnikiem, chcącym wznieść się kosztem życia nieszczęsnego brata.
— Słyszysz, czy słyszysz? — mruknął Piotr głosem zdławionym — zabijają nas, nigdy się już nie podniesiemy.
Felicya, wściekła, wzburzona, rzekła z pośpiechem:
— Niechaj mówią, niechaj mówią... Może jeszcze wypłyniemy na wierzch... wtenczas pokażę ja im, co umiem! Domyślam się, zkąd to wszystko pochodzi. Nowe Miasto jest nam przeciwne.
Trafiła dobrze. Zły zwrot w powodzeniu Rougonów był dziełem kilku adwokatów, oburzonych tem, że dawny handlarz oliwy, który o mało kiedyś nie zbankrutował, przyszedł do takiego znaczenia.
Cyrkuł Ś-go Marka od dwóch dni nie dawał znaku życia. Stare i Nowe Miasto stanęły same wobec siebie. To ostatnie skorzystało z popłochu, panującego w mieście, by zgubić żółty salon w opinii handlarzy i robotników: Roudier i Gra-