ci udawali się wprost do niego, nie przechodząc przez władzę miejską.
Otworzył tylko kilka listów, które zwęszył, że obejmują wiadomości dobre do poznania, nim się rozejdą po mieście. Schował je osobno, żeby rozesłać później, to jest w chwili dla swoich interesów najstosowniejszej. Pobożna ta osobistość, wybierając sobie zarząd poczty, dała dowód wysokiego zrozumienia rzeczy.
Robił właśnie kwalifikacyę listów i gazet, kiedy pani Rougon weszła. Powstał z potulnym uśmiechem i przysunął jej krzesło; poruszył szybko swemi czerwonemi powiekami. Lecz Felicya nie usiadła. Zagadnęła go ostro:
— Proszę o list.
Vuillet wytrzeszczył oczy z minką bardzo niewinną.
— Jaki list, kochana pani?
— List, który nadszedł dzisiaj zrana do mego męża... Proszę, panie Vuillet, bo się śpieszę.
Gdy zaczął jąkać się i tłómaczyć, że nie wie o niczem, że pierwszy raz słyszy, Felicya powtórzyła żądanie z pewną groźbą w głosie:
— List z Paryża, od mego syna Eugeniusza; pan wiesz dobrze, o czem mówię... Ale poszukam sama.
Uprzedził ją, oświadczając, że zobaczy, przejrzy, że służba teraz tak źle idzie. Może być, że list nadszedł, w takim razie znajdzie się niezawodnie. Chodził po pokoju, brał do ręki różne pa-
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.