— Ależ tu niema żadnego matactwa — odparła Felicja, uśmiechając się z tak niespodzianych skrupułów. Rzecz jak najprostsza: wyjdziesz zaraz z tego gabinetu, skryjesz się u matki; dzisiaj wieczór zbierzesz swoich przyjaciół i przy ich pomocy zajmiesz ratusz.
Macquart bardzo się zdziwił, nic nie rozumiał.
— Sądziłem — powiada — że władza jest przy was?
— Och! nie mogę ci wszystkiego opowiadać, brakuje mi na to czasu. Chcesz, czy nie chcesz?
— Muszę namyśleć się pierwej. Mógłbym zrobić głupstwo... Dla tysiąca franków możebym pozbawił się fortuny?
Felicya wstała:
— Jak chcesz, mój kochany; jeżeli ci się ta ciupa podobała, do której cię wpakowali, tem lepiej, możesz w niej pozostać i czekać, aż władze powrócą... Chciałam ci rękę podać, ale że się na tem nie znasz, bądź zdrów, nie mam tu co robić.
— Niechże mi bratowa powie cośkolwiek.... przecież nie mogę targu dobijać, nie wiedząc o niczem. Od dwóch dni siedzę zamknięty. Cóż się dzieje w mieście?
— Nie masz za grosz rozumu. Czyż nie możesz się z nami złączyć na ślepo? Źle na tem nie wyjdziesz. Tysiąc franków się nie ryzykuje, jeżeli interes nie jest pewny. Radzę ci, zgódź się.
— Lecz jeżeli zechcemy zająć ratusz, czy dadzą nam wejść spokojnie?
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.