Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

Felicya zatrzymała się chwilę na ulicy, żeby widzieć, jak Macquart wyjdzie. Przeszedł bardzo spokojnie koło warty, nos wycierając. Wychodząc z gabinetu mera stłukł szybę u góry, by mniemano, że tamtędy uciekł.
— Rzecz skończona — powiedziała Felicya mężowi po powrocie do domu. — Przyjdą o północy. Niech się dzieje co chce... nie troszczę się o nich. Szarpali nas też wczoraj na ulicy!...
— Niepotrzebnie się wahałaś — rzekł mąż, goląc brodę — zbyteczne skrupuły z twojej strony; na naszem miejscu każdyby tak zrobił.
W dniu tym — była to środa — ubrał się staranniej niż zwykle. Żona zaczesała mu włosy i związała krawat; gdy już był gotów, osądziła, że wygląda bardzo przyzwoicie. W istocie, jego blade oblicze wyrażało wielką godność, oraz bohaterski upór. Odprowadzając go na schody, jeszcze mu przykazywała, żeby zachował odwagę i dobrą minę, chociażby trwoga była jaknajwiększa i żeby bramy były zamknięte jaknajszczelniej, niechaj miasto dusi się i kona pomiędzy wałami. Byłoby do życzenia, ażeby on sam jeden poświęcał się dla sprawy porządku.
Co za dzień! Rougoni mówią jeszcze o nim, jako o chwalebnej i stanowczej wygranej. Piotr poszedł prosto na ratusz, nie troszcząc się o spojrzenia i słowa niechętne, jakie spotykały go po drodze. Zasiadł tam uroczyście, jako człowiek, który nie myśli opuścić miejsca. Posłał zawiadomić