nim pozostał; obiecywał sobie nawet, że przy sposobności pochwali go publicznie przed prefektem, co przyprowadzi innych mieszczan, którzy go nikczemnie opuścili, do wściekłości. Obadwa czekali nocy w pustym ratuszu.
Arystydes tymczasem, bardzo niespokojny, przechadzał się po swoim pokoju. W podziwienie go wprowadził artykuł Vuilleta, niemniej się zdumiewał nad postawą ojca. Widział go w oknie w ratuszu, w czarnym tużurku, białym krawacie, tak spokojnym, że mu to wszystkie myśli pomieszało w głowie. Aczkolwiek całe miasto było przekonane, że powstańcy zwycięzko wracają, z tem wszystkiem Arystydes miał pewne podejrzenia, węszył jakąś krwawą komedyę. Nie mając już śmiałości pójść do rodziców, posłał swoją żonę. Aniela, powróciwszy, opowiedziała swym przeciągłym głosem:
— Matka czeka na ciebie. Wcale się nie gniewa, ale zdaje się, że sobie porządnie żartuje z ciebie. Powtarzała po kilka razy, żebyś zdjął chustkę z ręki.
Arystydes, chociaż dotknięty, pobiegł na ulicę Banne, gotów na wszelkie objawy posłuszeństwa.
Matka, zobaczywszy go, roześmiała się.
— Ach! mój chłopcze, nie dajesz dowodów wielkiego rozumu.
— Alboż można o czem wiedzieć w takim kącie, jak Plassans? Ja tu głupieję, słowo daję. Żadnej wiadomości, każdy drży ze strachu. Ach!
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.