Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

gdybym był pojechał z Eugeniuszem do Paryża! Matka niedobrze ze mną się obeszła. Brat utrzymywał was w biegu rzeczy a mnie najmniejszej nie udzielono przestrogi!
— To ty wiesz o tem? — zawołała Felicya niedowierzająco. — No, nie jesteś tak głupi, jak myślałam. Czy listy otwierasz, jak jeden z moich znajomych?
— Nie, ale słucham pod drzwiami.
Ta bezczelna otwartość podobała się matce; złagodniała.
— Więc dlaczegóż nie przystałeś do nas wcześniej?
— Ach! Otóż to — rzekł młody człowiek zakłopotany. — Niewielką obudzaliście we mnie ufność, przyjmując takich safandułów, jak mój teść, albo Granoux lub inni... Nie chciałem się kompromitować. Ale teraz, czy matka jest zupełnie pewna, że zamach stanu się udał?
— Ja? — zawołała Felicya, obrażona ciągłemi wątpliwościami syna, nie jestem pewną niczego.
— Dlaczegóż matka kazała mi zdjąć chustkę z ręki?
— Dlatego, że się wszyscy z ciebie śmieją.
— Arystydes stał zamyślony, jakoby wpatrując się w żółte obicie i licząc na niem wypłowiałe kwiaty.
— Wracam do mego twierdzenia, że ci brak rozumu — rzekła zniecierpliwiona — a chcesz, żeby ci odczytywano listy Eugeniusza! Z twojem nieu-