stannem powątpiewaniem byłbyś wszystko zepsuł. Teraz jeszcze stoisz i sam nie wiesz, co masz robić...
— Ja się nie waham — przerwał, rzuciwszy na matkę spojrzenie ostre i zimne — nie znacie mnie. Podpaliłbym miasto, gdybym miał ochotę nogi sobie ogrzać. Lecz niechże matka zrozumie, że nie chcę wejść na fałszywą drogę! Już mi się przejadł chleb ciężko zapracowany, chciałbym złupić matkę fortunę. Ale będę grał tylko na pewno.
Wymówił te wyrazy tak cierpko i z taką zawziętością, że Felicya, sama przejęta żądzą powodzenia, poznała w nim głos krwi własnej.
— Twój ojciec jest bardzo odważny — wyszeptała.
— Widziałem go — rzekł, szydząc — ma dobrą głowę. Przypomniał mi Leonidasa w Termopilach... Czy to matka urządziła mu taką postawę? Więc dobrze — dorzucił wesoło — jestem bonapartystą!... Ojciec nie jest człowiekiem tego rodzaju, żeby się dał zabijać za darmo.
— Dobrześ trafił. Nie mogę mówić, ale jutro zobaczysz.
Nie nalegał; zapewnił tylko matkę, że będzie z niego zadowolona. Gdy szedł przez ulicę, matka wyjrzała za nim z upodobaniem, czując, że pierwszeństwo, jakie mu dawniej przyznawała, na nowo zjednać sobie potrafił. „Rozumny jest, jak szatan; nie mogłabym wypuścić go od siebie, nie wprowadziwszy na dobrą drogę“.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.