wydały się tak żałosne i przenikliwe, że Rougon dłużej wytrzymać nie mógł. Poszedł sam do katedry, zastał drzwi otwarte i kościelnego stojącego w progu.
— Eh! dość już tego — zawołał — daj pokój dzwonieniu!
— Ale to nie ja dzwonię — odpowiedział — to pan Granoux wszedł na dzwonnicę.. nawet nie wiem, czem taki hałas robi, bo najprzód już odjąłem serce z rozkazu proboszcza, właśnie dlatego, żeby nie alarmowano.
Rougon wszedł na schody i krzyczał:
— Dość, dość, na miłość Boską, przestańże raz!...
Wszedłszy na górę, zobaczył przy świetle księżyca, że Granoux, bez kapelusza, wściekle bije młotem w dzwon, jakby go chciał rozbić na kawałki, wyglądał jak kowal co z całych sił kuje gorące żelazo.
Przy takiem brzęku, nie było słychać głosu ludzkiego, Rougon musiał chwycić przyjaciela za surdut:
— Co! — zawołał tenże — czy dobrze było słychać? Waliłem, pierwej pięściami, ale to bardzo boli, szczęściem że znalazłem ten oto młot... Jeszcze kilka razy, nieprawdaż?
Rougon go odprowadził, Granoux promieniejący ocierał sobie pot z czoła, prosząc aby jutro dowiedziano się w mieście, że to on prostym młotkiem spowodował cały ten hałas. Jaki czyn wielki! Jaką ważność nada mu owe szalone dzwonienie.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.