szej sumy. Tysiąc franków to za mało. Dzieci go opuściły, jest sam na świecie, musi uciekać z kraju. O mało się nie rozpłakał, mówiąc o swojem wygnaniu. „Chcesz osiemset franków?“ — zapytał Rougon, któremu pilno było odejść..
— Nie chcę, daj mi dwa razy tyle. Twoja żona mię podeszła. Gdyby była otwarcie powiedziała czego żąda odemnie, nigdybym się nie skompromitował za tak małą kwotę.
Rougon wyliczył na stół osiemset franków złotem.
— Przysięgam — rzecze — że nie mam więcej. Ale później będę o tobie pamiętał. Tylko zmiłuj się, wyjedź jeszcze dzisiaj wieczór.
Macquart klnąc i narzekając, przysunął stolik do okna, żeby lepiej sztuki złota widzieć i przeliczyć. Upuszczał je z góry, słuchając z wielkiem upodobaniem dźwięku, jaki wydawały. Dźwięk zresztą rozlegał się w całym pokoju.
— Więc masz wszystko? — zagadnął Rougon.
W tem posłyszeli śmiech przeraźliwy. Obróciwszy głowy, ujrzeli ciotkę Didę stojącą przy łóżku bladą jak śmierć, z włosami rozpuszczonemi, z rozpiętą suknią. Pascal nadaremnie chciał ją zatrzymać. Wyciągała ręce i mówiła nieprzytomnie:
— Nagroda za krew! Nagroda za krew! Słyszałam złoto... Oni to, oni go sprzedali. A! niegodziwcy!
Potarła czoło ręką, jakby dla przypomnienia sobie czegoś, odgarnęła włosy i mówiła dalej:
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.