Nadszedł oddział liczniejszy i w większym postępujący porządku. Powstańcy, którzy go składali, mieli na sobie bluzy niebieskie i czerwone pasy; wyglądało to na rodzaj umundurowania. Większa ich część opatrzona była w fuzye, karabiny, tudzież stare muszkiety gwardyi narodowej. Między nimi jechał konno mężczyzna z szablą przy boku.
— Tych nie znam — mówił Sylweryusz. — Człowiek na koniu musi być dowódcą, o którym mi mówiono. Przyprowadził kontyngent z Faverolles i wsi okolicznych. Gdyby wszyscy mogli być tak umontowani!... Ach! Otóż i wsie!
Za ludźmi z Faverolles szły małe oddziały po 10 do 20 ludzi. Wszyscy byli w krótkich kaftanach, zwykłem ubraniu wieśniaków z Południa. Nieśli na ramionach widły i kosy, niektórzy tylko rydle i szufle. Każda zagroda wysłała swoich ludzi zdrowych.
Sylweryusz poznawał oddziały po naczelnikach i wymieniał je szybko.
— Kontyngens z Chavanoz! Tylko ośmiu ludzi, ale można na nich liczyć; stryj Antoni zna ich dobrze... Otóż i proboszcz jest z nimi; słyszałem, że to dobry republikanin...
I w miarę jak części postępowały, wyliczał:
— Rozan, Vernoux, Corbière! Chociaż mają tylko kosy, ale zmiatać będą głowy żołnierskie jak trawę... Saint-Eutrope! Maret! Marsanne! Zobaczysz, zwyciężymy! Cały kraj jest z nami. Spoj-
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.