— Ten łajdak wybił mi oko — rzekł wskazując na Sylweryusza. — Daj mi go pan... będziesz miał mniej kłopotu.
Oficer machnął obojętnie ręką i odszedł, nie powiedziawszy ani słowa. Żandarm zrozumiał, że przystaje na jego żądanie.
— No, wstawaj! — zawołał, wstrząsając Sylweryuszem.
Ten zaś, jak i inni więźniowie miał towarzysza przy łańcuchu. Związano go z wieśniakiem z Poujols, człowiekiem piędziesięcioletnim, który przy pracy rolnej, na skwarze słonecznym, pochylił się, zesztywniał, nabrał uporu i niedowierzania, właściwego zwierzętom źle traktowanym. Poszedł z widłami w ręku, bo cała wieś szła, ale nigdyby sobie nie wytłomaczył, co go rzuciło na gościniec. Od czasu jak został pojmany, jeszcze mniej rozumiał. Przypuszczał, że go odprowadzają do domu. Dziwił go tylko i, do reszty ogłupiał widok tylu ludzi zebranych i patrzących na niego.
Ponieważ mówił jedynie swojem narzeczem, nie wiedział czego żandarm chce. Podniósł ku niemu swoją wielką, płaską twarz i sądząc, że go pytają zkąd jest, odrzekł chrapliwym głosom:
— Jestem z Poujols.
Wszyscy się roześmieli; kilka głosów dało się słyszeć:
— Odwiążcie wieśniaka!
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.