Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyj na ich ręce, twarde i czarne jak żelazo... Oto Pruinais! Roches-Noires! To są przemytnicy; ci ostatni mają karabiny...
Sylweryusz, rozgorączkowany, z błyszczącem okiem, prostując się i rosnąc prawie, wyliczał tych, których tumany pyłu zdawały się gdzieś w przestrzeni unosić. Jakiś zapał odurzający wychodził od tej tłuszczy, upojonej wiarą, odwagą, poświęceniem. Byli tam chłopcy nieletni, mężczyźni w sile wieku i starcy w lata posunięci, była tam broń dziwaczna i dziwaczne ubiory, ale wszystko przejęte zapałem i energią, płynęło jak potok niepowstrzymany. Odurzonej dziewczynie wydało się, że nie oni idą, ale że to „Marsylianka“ ich porwała i niesie na bój krwawy, na walkę śmiertelną.
Bała się z początku, płakała, lecz teraz i ją zapał ogarnął, chciałaby być mężczyzną i z bronią w ręku przyłączyć się do powstańców.
— Ale nie widzę ludzi, którzy dzisiaj po południu opuścili Plassans — rzekł Sylweryusz.
Jednak wpatrując się w ostatnie szeregi, zawołał:
— Ach! idą... Niosą sztandar, powierzono im sztandar!
Chciał zbiedz z góry, żeby się połączyć z swoimi kolegami, lecz w tej chwili powstańcy się zatrzymali, rozkaz wyszedł, podano go sobie przez wszystkie szeregi. Sylweryusz usłyszał, że oddział z Plassans z chorągwią ma przejść na front. Powstańcy w całej masie obrócili się bokiem, odsu-