komunikują; księża są głównymi gośćmi ich salonów. Na lato wszyscy się wynoszą do wiejskich zamków. Są to nieboszczykowie znudzeni życiem; cyrkuł ich wielkie ma podobieństwo do cmentarza; drzwi i okna zawsze zamknięte, przez ulicę przemyka się czasami jaki opat i niknie w uchylających się dla niego drzwiach domu.
Mieszczanie, kupcy, adwokaci, rejenci, mały świat dostatni i ambitny, który zaludnia Nowe-miasto, stara się ożywić cokolwiek Plassans. Osoby te bywają na wieczorach u pana podprefekta, i marzą, aby mogli u siebie wydawać podobne festyny. Chcą być popularnymi, rozgadują się poufale z robotnikami i wieśniakami, czytają gazety, i w niedzielę chodzą ze swemi paniami na spacer. Są to umysły postępowe, które odważają się śmiać z wałów, nawet domagać się od municypalności, zniesienia tego zabytku dawnych wieków. Pomimo to, najwięksi z pomiędzy nich sceptycy, z pośpiechem i radością przyjmują lekki ukłon, jakim ich obdarzyć raczy jaki hrabia lub margrabia. Każdy mieszczanin z Nowego-miasta wzdycha tylko do tego, żeby był dopuszczony do salonu w cyrkule św. Marka. Lecz wiedząc, że to życzenie się nie urzeczywistni, okrzykuje tymczasem głośno swe zasady liberalne, które ma tylko na języku, bo w gruncie rzeczy jest zwolennikiem władzy, zawsze gotowym rzucić się za najmniejszem poruszeniem ludowem w objęcia pierwszego lepszego wybawiciela.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.