Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

ko dojrzewający w kierunku swoich popędów, pośród bezprzykładnego rabunku, na jaki patrzył z wzrastającym gniewem. Wszakże to do niego należały wszystkie warzywa, ze sprzedaży których najwięcej korzystał ogrodnik; jego było to wino, ten chleb, który dzieci matki spożywały? Cały dom, mienie całe do niego należało. Logika chłopska mówiła mu, że to on, syn prawy, powinien dziedziczyć. Rozmyślał więc uporczywie, jakby się pozbyć wszystkich, co uwłaczali jego interesowi, pozbyć się matki, brata, siostry, służących — i zagarnąć całe dziedzictwo.
Walka była okrutną. Młodzieniec zrozumiał, że najprzód powinien zacząć od matki i wykonał z niesłychaną wytrwałością plan dobrze obmyślany. Chciał stać się dla matki wyrzutem sumienia. Nie gniewał się, nie robił jej wymówek, ale wynalazł sposób patrzenia się na nią, który okropnie ją przestraszał. Kiedy powracała do domu, po krótkim pobycie u Macquarta, nie śmiała oczu podnieść na syna, ale czuła na sobie jego spojrzenie zimne, przenikające jak ostrze stali i to zabijało ją zwolna, bezlitośnie. Surowe, milczące obejście się Piotra, syna człowieka, o którym tak prędko zapomniała, mięszało do reszty biedny jej umysł. Mówiła czasem, że Rougon zmartwychwstał, żeby ukarać ją za życie nieporządne. Konwulsye, jakim podlegała, napadały ją coraz częściej, nareszcie przychodziły co tydzień. Pozostawiano ją wówczas samą; gdy przeszły, podnosiła się, ogarniała ubra-