miała trzech synów, w latach następnych dwie córki, bardzo źle przez rodziców przyjęte. Córki, gdy im nie można dać posagu, są wielkim w domu kłopotem.
Ale Felicya nie uważała bynajmniej swoich dzieci za przyczynę upadku, przeciwnie, miała jaknajmocniejsze przekonanie, że synowie dojdą do majątku, który jej z rąk się wymykał. Mówiła sobie, że na trzech, jeden przynajmniej będzie zdolnym człowiekiem i wzbogaci ich wszystkich. Miała też największe o dzieciach staranie, lubiła je tuczyć jak kapitał, który później ma przynosić duże procenty.
— Dajże pokój! — wołał Piotr daremnie — wszystkie dzieci są niewdzięczne, ty ich psujesz a nas rujnujesz.
Chcąc żeby synowie przeszli szkoły, musiała stoczyć z mężem nową walkę, który chciał ich ograniczyć na szkółce elementarnej. Ale ona czuła, że jej synowie muszą więcej umieć niż mąż, jeżeli mają pokierować się na ludzi. Gdy weszli do liceum o ośmiu klasach, nie posiadała się z radości. Rozmowy ich o profesorach, lekcyach, korepetycye — były dla niej najprzyjemniejszą muzyką. Rougon także doznał tego zadowolenia, jakie czuje człowiek prosty, kiedy widzi, że dzieci są mędrsze od niego. Oprócz nauk, Felicyę wzbijały także w pychę i stosunki koleżeńskie synów. Widziała że byli za pan brat z synem mera, synem podprefekta, nawet z szlacheckiemi dziećmi z przedmieścia
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.