Vuillet zaś mówił o „republikanach, jako o potworach krwiożerczych“.
Arystydes zapytał brata:
— Czytałeś mój artykuł wczorajszy — co o nim myślisz?
— Jesteś niedorzecznym, mój bracie — odpowiedział Eugeniusz, wzruszając ramionami.
— Więc podług ciebie Vuillet ma racyę, wierzysz w tryumf Vuilleta?
— Ja!... Vuillet...
Chciał zapewne powiedzieć, że „Vuillet jest takim samym głupcem, jak ty“ — ale się zatrzymał, gdy spojrzał na wzburzoną twarz brata, nieufność go ogarnęła.
— Vuillet także ma pewną wartość — dokończył spokojnie.
Arystydes, odszedłszy od brata, był bardziej jeszcze niespokojnym niż przedtem. Eugeniusz żartował sobie z niego, bo przecież Vuillet był najnikczemniejszą istotą. Przyrzekł sobie przeto, że będzie ostrożniejszym, że przestanie brnąć dalej, aby miał ręce rozwiązane, gdyby w późniejszym czasie wypadło pracować dla innego stronnictwa.
Eugeniusz w dzień wyjazdu, na samem wsiadaniu do dyliżansu, wyprowadził ojca do sypialnego pokoju i rozmawiał z nim dość długo. Felicya, pozostawszy w salonie, nic usłyszeć nie mogła, gdyż mówili pocichu. Gdy powrócili, uważała, iż są mocno poruszeni. Pocałowawszy ojca i matkę, Eugeniusz rzekł z pewną żywością:
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.