borcy Rougonowi. Przez całą noc chodziły jej takie myśli po głowie; kiedy zaś zrana rzuciła okiem na okna p. Peirotte, przyjemnie się uśmiechnęła, widząc adamaszkowe firanki.
Wsparta na nadziejach, jakie mąż jej robił, odstąpiła chętnie od spisków legitymistycznych margrabiego de Carnavant, dając przytem ciągłe dowody dyskrecyi i przezorności. Obawiała się czasami, żeby Piotr fałszywą nie poszedł drogą, na której mogliby stracić wszystko, co mieli, lecz przypominając sobie stanowczość Eugeniusza, znów była pełna wiary i zaufania. Silnie też wpływał na nią urok rzeczy nieznanych. Co syn jej starszy robi w Paryżu? Z jakimi ludźmi przestaje? I co z tego wyniknie? Była to niepewność obiecująca. Tymczasem tutaj w Plassans, własnemi oczyma patrzyła na wybryki Arystydesa, o którym goście żółtego salonu, nawet w obecności rodziców najgorzej mówili i najsurowsze o nim wydawali sądy.
Sicardot wściekał się na swego zięcia. Piotr wypierał się syna. Matka łzy połykała, nie śmiąc się odezwać, miała mocne przekonanie, że Arystydes, pomimo wad swoich, więcej był wart niż osoby u niej zebrane. Błagała syna po dwakroć na osobności, by do nich powrócił i nie gubił się więcej. Ale nie odniosła żadnego rezultatu. Arystydes także wymawiał matce, że ojca zaprzedała w służbę margrabiemu. Zostawiła go więc własnemu losowi; obiecując sobie, że jeżeli Eugeniuszowi się powiedzie, zmusi go do podzielenia się zdobyczą z ulubionem jej dzieckiem.
Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.