Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/259

Ta strona została przepisana.

wszystkich odcieni niebieskiego — od ciemnego koloru nowego płótna do barwy wyblakłej wskutek ciągłego prania — przeglądały gdzieniegdzie białe, okrągłe czepeczki kobiet. Kilka pań przechadzało się, migocząc w słońcu jedwabnemi parasolkami. Wciąż słychać było krzyki i głośne śmiechy, które ginęły w ogólnym gwarze, przerywanym niekiedy rżeniem koni lub ryczeniem bydła. Nieco dalej, osioł ryczał przeraźliwie.
— Idźmy tedy! — odezwała się Liza, wskazując na prawo.
W głębi stały konie, przywiązane do drąga sznurami, zarzuconemi im na szyję. Na lewo krowy stały swobodnie, sprzedający przeprowadzali je z miejsca na miejsce, by je lepiej pokazać. Ludzie zatrzymywali się, oglądali zwierzęta; tu już nie było słychać śmiechów ani rozmów.
Wreszcie cztery kobiety stanęły przed krową białą w czarne łaty, którą przyprowadziło na sprzedaż dwoje ludzi, mąż i żona: ona, wysoka brunetka, trzymała krowę na sznurze, on stał z tylu nieruchomy i milczący. Stały blizko dziesięć minut, przyglądając się uważnie zwierzęciu, wreszcie nie zamieniwszy z sobą ani słowa, ani spojrzenia, poszły dalej i znów stanęły przed inną krową o dwadzieścia kroków dalej. Przy tem wielkiem, czarnem bydlęciu stała ładna dziewczynka — dziecko prawie — trzymając w ręku pręt leszczynowy. Potem odbyło się jeszcze siedem