Wszyscy szlachetni! tak brzydzą się złotem!
Tacy gotowi poledz w świętej walce —
A każden miota na drugiego błotem
I każden równy wiotką duszą — lalce!
Myślą, że maskę wdziawszy karnawału,
Miedziane czoło cofną mi z przed oka —
O! jest szał święty, co pada z wysoka —
Lecz wyście tylko arlekiny szału!
Nos bohatyrski z papieru lepiony,
Głos grzmiący męztwem, dopóki w przyłbicy,
Płaszcz wzorem togi przez pierś przerzucony
Oczy jarzące z dwóch dziur jak knot świécy!
Lub bladość smętna pędzlem bielmowana,
Niewieścia słodycz na lepkim kartonie —
Myśl jakaś wzniosła — szkoda, że udana
O cierniach ziemi i o wczesnym zgonie!
Skrzydła anielskie z dwóch złotych arkuszy,
Do ramion spięte szpilkami — wiszące —
Wszystko co pany i panie, mnie wzruszy
Tyle, co mucha brzęcząca na łące!
O znam się na was! wiem komu siedzi
Pod lewą piersią, gdy o czuciu gada!
Lub nad ojczyzną umarłą łzy cedzi,
I z swych przedemną spisków się spowiada!