owdzie stali hufcem przed chwilą, a teraz już żadnego nie masz. Tam gdzieś, z tamtej strony opoki odzywają się szelesty, jakby sto wężów razem pełznąc szurowało piersią po ziemi.
Nuradyn pieni się od wściekłości, wyrzuca swoim, że bić się nie umieją, i hojnie ich życiem szafuje to w ciężkich pochodach, to w codziennych harcach. Z obojętnością spogląda na rannych i na poległych. Tak jak wielki człowiek, co nie dba o gminu zagubę, bo czuje, że przez zgon tysiąców dopnie myśli swojej ogromnej! — Ale w nim owa myśl nie w głowie, jeno przesiaduje w sercu, nie wywrze ona skutków na cały naród — może zginie razem z nim w pustyni; ale dusza jego się spieszy, by się jej pozbyć i walkom swoim koniec położyć, nie dbając o to czy piekłem czy rajem, byleby ustały, byleby pokój, rozkosz lub kara nastąpiła; przynajmniej już dzisiejszych uczuć w niej wtedy nie będzie.
A zatem śmierć bliźnich na sumieniu jego nie cięży. On by kraj cały rozniósł końskiemi kopyty, wszystkich ogniem i żelazem wygubił bez zgryzoty, bez bojaźni, nie opowiadając się ni szatanom ni aniołom, byleby mógł usiąść na rozwalinie i raz tylko do piersi przygnieść tę, która go pozbawiła litości, rozumu, sumienia.
A potem niechaj przed sądem Boga niemowlęta drobniuchne rączki wyciągając, dziewice zalewając się łzami, skarżą na niego: on gotów, on nie wie co to jest sąd Boga, ale wie i czuje co płomień, który piersi mu pożera.
Na łożu z mchu do piersi ciśnie dziecię niewiasta. Sklepienie jaskini zakrąża się nad nią, tu i owdzie draśnięte blaskami płomienia dogorywającego na szerokiem ognisku, zasypanem popiołami, zasianem węglami.