a kiedy wrócili do pierwszej jaskini, ona głosem niewzruszonym się zapyta:
— Czyż wąwozami przemknąć się nie możem? Znasz mnie jako biegnę po górach i pragnienie umiem wytrzymać w pustyni.
Zarucki nic nie odpowiedział, przez chwilę trzymał głowę schyloną, nie rozpoznać czy on goni myślą za środkiem jakim, czy też poddał się zupełnie zwątpieniu.
Wreszcie podniósł czoło, wyraz jego twarzy był świetny w tej chwili, choć nie mówił o chwale ani też o szczęściu; pałała w nim żądza ostatniej rozprawy, zmiękczona przeczuciem, że już po niej cisza nastąpi, przeznaczona za grobem w nagrodę skołatanemu życiu: cisza ducha panującego ziemi z wysoka i przysłuchującego się głosom ludzkim szemrzącym o jego sławie, w oddali.
Porwał Marynę za rękę i wywiódł z jaskini. Zewsząd wieńcem, ciasnemi przejściami rozerwanym, okrążają ich skały. Ramieniem wskazał w górę, po wszystkich szczytach buńczuki Tatarskie zatknięte pływają przy powiewach wiatru grzywy biegnących rumaków, a nad niemi żarzą się półksiężyce oblane światłem czerwonem; bo tam gdzieś za górami zachodzi słońce.
Wzrok obraca do koła, co wierzchołek to znak nieprzyjacielski; słychać czasem wrzaski w odległości. Zrozumiała, ale przeto nie cofnęła się przerażona, ni płaczem niewieściej dowiodła słabości. — Taki więc miał być koniec Maryny Mniszchownej — rzekła wolnym głosem, bez goryczy, bez żalu, z powagą, która wodza mołodców do jej stóp rzuciła. Maryno! — krzyknął z uniesieniem, a twarz mu jaśnieje od męstwa, w prawicy miecz ściska — i ja kiedyś byłem wielkim, i mnie dni pychy się zdarzały, ale nigdym czy w złych czy w dobrych losach twej nie zrównał duszy.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/108
Ta strona została przepisana.