Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Wrogi, które własną ręką pomordowałem w boju! żadnegom z was nie zgładził ni trucizną ni handżarem w plecy, ale strzałą z daleka lub pałaszom z blizka. Teraz już między nami winna nastać zgoda. Zstąpcie ku waszemu zwycięscy, który w tę samą wybiera się drogę, w jaką sam popchnął was przed laty!
Jak z zewnątrz wleciał do jaskini i rozległ się żałobnie pomiędzy jej ściany. Maryna oczy wlepia w otwór naprzeciwko, słupem stanęły jej oczy; wyciągnęła ramiona jakby coś odepchnąć chciała, lecz nie rzekła i słowa — nie wydała żadnego krzyku. Na progu jaskini wśród słabych połysków ognia i pasm cienia, miga zbroja i widmo jakoweś czernieje — chwilę postoi — potem wlecze się ku Zaruckiemu, krok za krokiem, potykając się i jęcząc, a im bardziej się zbliża, im w jaśniejsze okręgi wstępuje, tem okropniejsze się wydaje.
Stąpa jakby co chwila w dół zapaść się miało; twarz blada i krwią zbryzgana, włosy przypłaszczone do skroni, chrzęst zbroi na piersiach się odzywa, ręką jedną bok trzyma, drugą wstrząsa gwałtownie, jak gdyby grozić chciał i wzywać ratunku.
Igor wzdrygnął się cały.
A ten, który szedł ku niemu, już stoi z tamtej strony ogniska, czerwoną jasnością oblany, szmaty blachy kołyszą się u ramion, u szyi, u piersi i odrywając się, padają na ziemię. Źrenice jak szron przystygły do oczu, usta się ruszają, ale ich głosu nie słychać. Nachyli się dwa razy i dwa razy się wyprostuje z przeraźliwem stękaniem. Ziewnął i głowę podał w tył, ramię wyciągnął jakby dla odzyskania równowagi i głowę podniósł, ale nie zdoła jej utrzymać i spuścił na piersi.
— Atamanie, jutro o świcie pogany tu; nasi w jassyrze u nich; wziąłem szablą w łeb, włócznią w biodra, kulą w bok, cały nie mogę.
I podrzucił oba ramiona na wzór tonących.