Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/112

Ta strona została przepisana.

— Hrehory umiera, niechaj żyje Igor Sahajdaczny! I upadł na plecy, ostatni krzyk jego był pożegnaniem wodza i odgróżką wrogom, on rozbił się o głazy jak łoskot pancerza, co pęka od tęgiego razu.
Porwał się Zarucki i obszedł ognisko, na ziemi leży Kozak rozciągniony jak długi, krew jeszcze pluska z czoła i z piersi, ale zresztą żadnego ruchu nie dostrzedz w ciele. Wódz pojrzał nań wzrokiem przyzwyczajonym do takowych obrazów. Barwa oczekiwania z twarzy mu zeszła; on myślał, że to duch, który rozwalił mogiłę, by gońcem innego świata stawić się jego wezwaniu, a to człowiek co się przywlókł, by donieść o ziemskiej wieści i umarł.
Ale ten człowiek wśród bólów konania o Hetmanie swoim pamiętał jak syn o ojcu, po śniegu się zataczał cały w ranach, by raz jeszcze wykrzyknąć jego imię przed nim samym. Za tę wierność i kochanie, Zarucki ścisnął rękę martwemu i rzekł jako zwykł był mawiać nad trupami swoich. — Wieczny odpoczynek tobie Hrehory: byłeś dzielnym w boju.
Potem znów się położył na ziemi przy struchlałej Marynie.
— Anioły i duchy przymknęli uszy na moje wołania. Znać grzechy moje stanęły wałem między niemi a mną. Życie jest marną bitwą, w której człek nigdy z konia nie zsiada i walcząc bez ustanku wreszcie przegrać musi. Nie żałuję życia; ale ty dostojna i hoża, zrodzona byś ludziom panowała, krwawisz mi serce widokiem tylu wdzięków, zaginą przed czasem, bo na jutro pewna zguba.
— Ci, którzy państwami rządzą, nie wschodzą i nie zapadają gwiazd codziennych trybem — odrzekła wstrząsając pierścieniami włosów z płomiennem spojrzeniem — nasze urodzenie i śmierć zarówno jest podziwem dla ludzi; w tem niechaj będzie nasza pociecha — ale tu głos zmienił się nagle i reszta dumy odpadła od czoła. — Na mróz i głód nie brakło mi wy-