Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/113

Ta strona została przepisana.

trwałości, na zgryzoty i utęsknienia szerokie nosiłam serce, a teraz kiedy rozleciało się ono państwo obszerne i prześliczne, ofite w zboża i męże i złoto; kiedy komory pałaców moich na jaskinię się przemieniły, nie płaczę, nie szlocham, ale poczekam odrobinę jeszcze, póki przyjdzie zwycięsca i mnie urągać się będzie, a wtedy uniżony pokłon oddam Panu w niebiesiech i z tego świata usunę się na wieki.
Kiedy świtać zaczynało, wódz mołodców porwał za szablę i rusznicę, objął ramieniem kibić Maryny i w głąb jaskini się zanurzył, ani brał się już drogą wiodącą ku mogile dziecięcia, ale inną zupełnie, w bok tej pierwszej. Słabe światło zaziera przez otwory i szczeliny, gruzów pod nogami niemiara, zgiełk wiszących urwisk nad głową, słupy szronem okryte jak larwy bieleją. Czyż on żywcem do grobu zstępuje z kochanką?
Wtem jaśniej się zrobi, płachta światła jakby oderwała się od niebios i skałę przebiła, leży na dolnych głazach, zewsząd otoczona cieniem; nad nią rorozerwane sklepienie i widać przelatującą chmurę.
Tu Zarucki ścisnął rekę Carowej i wstępując schodami, które czas wydłutował w ścianie lochu, wiódł ją za sobą, przebył otwór w górze i wdarł się na wierzchnie sklepienie.
Niebo całe szare od obłoków, u wschodu tylko zorza ognisko rozpaliła swoje i czeka słońca; gdzieniegdzie błękit przebija, chmury już się nie trzymają razem, ale jedne za drugiemi pędzą; przeczucie wiosny w powietrzu rozlane. Wszędzie na około podnoszą się skały śniegiem ubielone. Hetman wie dobrze, dokąd zmierza, ani spieszył się jak zbieg, ani zastanawiał się jak zbłąkany wędrowiec — ale równym stąpa krokiem, pilnuje towarzyszki, a zarazem okolicę przebiega oczyma. Jeszcze buńczuki powiewają na tych samych cyplach, dotąd nie słychać ni głosów, ni szczęków. — A więc dalej, a więc dalej, ku tej skale co