Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/115

Ta strona została przepisana.

szyć się jeszcze ową gładką twarzą, na której niebezpieczeństwo i jednego zmarszczka wycisnąć nie zdoła.
Wrzask nagły podniósł się od dołu, wnet strzał chmura i garść kul rozbiła się o skałę pod stopami Zaruckiego.
— Zobaczyli nas — rzekł spokojnie. Wzdrygnęła się pomimowolnie Maryna i krzyknęła w obłąkaniu: — O Polsko, Polsko, gdzież jesteś o Ojczyzno moja! — Ale ta słabość chwilkę trwała tylko, podniosła się i promieniami słońca oblana, spogląda na zbliżających się wrogów, oni wdzierają się którędy mogą i znów milczą tak jak chmury przed burzą.
Wdzierają się i po ślizkich tarzają się głazach, niejeden runie w dół, by nie powstać więcej, odwalają gruzy, czepiają się wystających słupów, rozbijają ostrza lodu, pasują się z urwiskami dobywając sił wszystkich jak gdyby na polu bitwy z wrogiem: napróżno; co ujdą kroków kilka zsuwają się nazad na kłębach śniegu — wyginają ciała, rozciągają ramiona by się utrzymać, klną proroka od złości i bólu. Napróżno, napróżno, skała odpiera się ciągle; obchodzą ją i szukają z innej strony przystępu, nie znając drogi, którą przeszedł Zarucki. A on siedząc na wysokości, spogląda na nich jako człek zwyczajny pracom ludzkim w pocie i krwi odbytym, a które długo na nic się nie zdadzą. Zresztą nie znać w jego oczach, by się unosił weselem, dla tego, iż oni męczą się i konają; on wie, że wcześniej czy później po wielu trudach i zgonach, dojdą cyplu, na którym ich czeka, a nie tyle kocha się w życiu by cieszył się przedłużonem o godzinę.
Wrócili się i u stóp skały stanęli niewzruszeni; słychać głos jakiś, co do nich przemawia; a w ostatku jego dźwięków, które wiatr przynosi do Zaruckiego, znać jeszcze wyraz gniewu i pogardy, potem przerywane wołanie, niby rozkazy, niby odezwa do każdego po imieniu. Teraz już wszystko ucichło; ale z pomiędzy czarnej ich masy występują męże i w mały