Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/119

Ta strona została przepisana.

do swego namiotu i już nie ukazał się więcej; nadedniem tylko kilku śpiących u stóp wgórza Tatarów w około ognia, wśród rozrzuconych ostatków biesiady, przebudził nagle hałas jakowyś; ciekawie na pół rozmarzeni, wytężyli uszy, brzęk kajdan słychać było i głos Nuradyna; ale słów żadnych nie można rozeznać — potem głuchy jęk nastąpił. Wzdrygnęli się słuchacze i wszyscy razem pomimowolnie zawołali: Allah! — łoskot padającego ciała na nowo przymknął im usta.
Wszystko ucichło, oni czekali jeszcze, ale niczego się nie doczekali, zatem każden wychyli czarę i znowu oprze głowę o siodło by zasnąć.
Teraz to południe, słońce na niebie z chmurami się zabawia, to do tej piersi je tuli i na pół świeci tylko, to rozgania je i błyszczy w całej okazałości. Środkiem obozu zbrojni strażnicy wiodą niewiastę, długim zasłonioną welonem, broniąc ją od ciekawych spojrzeń zagrodą z dzid i szabel, spiesząc się o ile tchu im stanie; przeszli obóz cały i wstępują na wzgórze, zakołacą do namiotu, podniesie się opona i wypuszczą z pomiędzy siebie tę, którą dotąd trzymali; potem za usłyszanym rozkazem, oddalą się nazad i rozsypią na różne strony. A ona weszła z głową schyloną, jako przystało królowej bez królestwa, niewieście bez towarzyszki, chrześciance wśród pogan, Polce wśród służalców Moskwy. Ale czyż to sen objął nagle jej zmysły? Czy już świat pożegnała i zapomniawszy o śmierci dostała się do krainy czarów? Zewsząd wiązki świateł różnobarwnych krążą, zlatują, śmigają, woń kadzideł oblewają, raj kwiatów otacza do koła.
Pod jej stopami kobierce naśladują zieloność murawy, dyamenty rosy przejrzystość i krople; u ścian piętrzą się obicia przetykane wieńcami róż, fiołków, jaśminów i gałęzi, na których malowane ptaki prześliczne roztaczają pióra, a z góry pada światło dzienne, ale nim dojdzie oczu, przekrada się pośród muśli-