Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/146

Ta strona została przepisana.
Aligier.

Ja umrę przed tobą —

Młodzieniec.

Nie szpeć takiem przeczuciem tej cichej godziny. Raczej okiem całem pijmy to światło złagodniałe — piersią całą to letnie powietrze, woniami róż dzikich natchnione! patrz! te ostatnie promienie na śniegu gór, ta gwiazda wschodząca nad szczytem skał, to uśmiech Boga nad nami — a ty zemną, a ty przy mnie — czegóż więcej nam trzeba?

Aligier.

Jeszcze raz ci mówię: Ja umrę przed toba. —

Młodzieniec.

Nie dobryś — przecież już ojciec mi umarł — i matka i siostra śpią w trumnie — i wielu z tych między któremi wzrosłem odeszło na wieki — groby ich marzą o mnie w biednej, dalekiej Ojczyznie. Sam jeden żyję ostatni z rodu mego — a tybyś miał opuścić mnie także, pójść tam gdzie lepiej, nie zostać się zemną! nie — nie, Aligier!

Aligier.

Zaród śmierci czuję w tych piersiach — ale czyż żywych tylko umiesz kochać a umarłych nie? Duch mój wszak nie umrze w tobie choć postać moja odleci? Z serca do serca przeskrzydla się myśl! — czegom pragnął, o com się modlił, ty wykonasz — a pragnąłem byś był mężem wśród ludzi — wśród duchów niebieskich Aniołem! Kiedy już na te góry, na to niebo, na ten wieczór patrząc, radbyś czas w biegu zatrzymać i wołasz: „Piękny, piękny,“ Henryku! pomyśl jakim cudem na tym świecie dusza, na którą patrząc każdy wołać musi: „Ty piękną jesteś.“ Braciom twoim daj szczęście takie. Bądź wśród nich arcydziełem!