jakżeż im dalej iść razem po drodze życia? Im, co już tylko tem jednem, tem śmiertelnem skute są do siebie żelazem? Jakżeż codzień ten sam chleb łamać, czekając aż śmierć wreszcie pobłogosławi, rozdzieli? Kazałam sobie, nie — a musiałam, prosiłam się Bogu, by nie — a musiałam pogardzać.“ Tu umilkłszy znów stała niewzruszona, z twarzą bez krwi, białą jak alabaster.
A gdy ją wieszcz znów zaklął, jęcząc odrzekła: „Bogu w dzień sądu, Bogu samemu odpowiem. Jedna ja wiem, jedna pamiętam! Jakby dziś, widzę ten pałac, tę ulicę lip rozwonionych i za gałęźmi słońce zachodzące. Czuję się pod temi drzewami, przechadzam się jakby w letargu. Wszak mówili tych dni wszystkich, że się coś gotuje na ziemi naszej? W powietrzu śród zapachu sianożęci, pływało jakieś przeczucie, jak kiedy zaraza ma uderzyć, jak kiedy wielu ludzi ma powstać i walczyć i zginąć! A mąż mój wysmukły i biały jak niewiasta, przechadza się także i czeka na coś, na kogoś! Ach! czeka z uśmiechem nigdy niezapomnialnym!“
„Z różnych stron do ogrodu wsuwają się ludzie — znam i tego i owego i wszystkich — to krewni, przyjaciele sąsiedzi! On im ściska dłonie, coś obiecuje, przysięga? Gdy słońce zaszło, prosi, by odpasali broń i siedli raz ostatni się naradzić. Każden broń odpasał, usiadł na murawie. On klasnął, znak dał — do syku węża podobny był gwizd jego. Żołnierze zewsząd, żołnierze, żołnierze...“
„Nie pytajcie mnie — jam imię tego człowieka nosiła — jam mu była przysięgła na wierność do grobu — ja go wam nie wydam, jak on wrogom braci swoich!...“
„A teraz oto trzecie imię moje na ziemi: shańbiona! Wiecież wy za co, o ludzie? Za to, że rozpacz rozerwała mi serce — a przyszedł dzień, w którym ukochaną zostałam; za to, że w tym dniu uwierzyłam w Piękność i Dobroć i Rozum na ziemi — za to, żem umarłą podniosła głowę, żem krzyknęła: O! jakże
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/163
Ta strona została przepisana.