Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/164

Ta strona została przepisana.

z trumny dobrze w niebo rość! — za to, żem święcie kochała?
I tu umilkłszy, znów stała niewzruszona z twarzą bez krwi, białą jak alabaster. A gdy ją wieszcz po raz trzeci zaklął, rzekła cicho: „Chodźcie za mną“ — i zdjąwszy lampę z pod krucyfiksu, coraz bardziej się oddala od ludu niewiast leżących, wijąc się w jakąś przestrzeń podziemną w lochy ciasne, a rozdłużające się żywotnie w miarę, jak ona rękę wyciąga i lampę podnosi.
Wszędzie te same ściany płaczące wilgocią — ciągle to samo sklepienie nizkie i duszne. Szelestu jej stąpań nie słychać — żaden powiew nie igra z jej lampy płomieniem. Młodzieniec idzie, a coraz mu tęskniej i zwiędłej i słabiej; nibyto powietrze umyka się zewsząd, odpływa od niego — nibyto ciężar jakiś niewidomy głowę mu przygniata — nibyto w piersiach krew mu już stygnie; i zdało mu się, że sam krzyknął: „nie pójdę dalej!“
A czarna Pani obróciwszy się, rzekła, lampę mu nad czołem trzymając: „Jednej godziny nie możesz wytrzymać ty, z rodu mężczyzn, ty silny i dzielny, tam gdzie mijają i przeminą wszystkie lata moje — odejdź więc w pokoju.“
A wieszcz smutno się odezwał: „Gdzież ten, który kochał ciebie?“ Ona spuszczając oczy odrzekła: „Tam, gdzie go jego męskie losy zagnały. Wyrwał mnie z samotności serca, a zostawił w ducha samotności — kochałam go, a opuścił mnie.“ I wskazała na kamień daleki, bielejący śród tych ciemnic, mówiąc: „Tam już dusza moja w własne skrzydła owinięta, pochowana leży — a to Ja, na które patrzycie, to tylko ciało, co dotąd nie umiało skonać.“
I z wielkiego smutku padła na kolana wołając: „Ty, który wiesz, powiedz, czy z nami tak na wieki będzie?“ I pierwszy raz wtedy zapłakała.