wać, a grzmiący głos z góry pytał się o imię każdego z nich. Oni odpowiadali nazwą rzemiosła lub towaru, lub rękodzielni, alboli też liczbą jaką — bo własnego, ludzkiego imienia żaden już nie miał na świecie.
A za nimi, z morza czarnego lodów, oto wydobył się orszak zgarbionych i smętnych, trzymający w ręku, dźwigający na plecach, dawne jakieś miecze, kolczugi i hełmy. W tej samej chwili młodzieniec usłyszał w powietrzu: „Patrz na starej szlachty ostatnich potomków.“ I obejrzawszy się, ujrzał znów widmo za sobą.
Orszak wstępował po wschodach czarnych aż doszedł ich połowy i tam na szerokim stopniu marmurowym zasiadł. Każden z tych ludzi wtedy zacznie nożem i młotem pracować koło zbroi, którą przyniósł — tłuc ją, rozrywać i łamać. A widmo: „Patrz jak wybierają Damasceńskie złoto i Perskie turkusy z ojcowskich tarcz — jak zamierzchłe dyamenty oddzierają od buzdyganów i szabel — by ślad ostatni starożytnej chwały ponieść kupcom na sprzedaż.“ A gdy tak skarżył cień Danta, oni odłamki rozbitych zbroić rzucali na dół — i powstał chrzęst wielki tylu hełmów, pancerzy i kordów, zlatujących po marmurze i roztrącających się.
A syny dzielnych wstały i szły wyżej, trzymając ku kupcom wyciągnięte dłonie pełne proszku złotego i błyszczących klejnotów — a idąc, prosili się głosem uniżonym, by mogli wstąpić między książęta i handlarze. Dano znak z góry, że wolno im — wtedy podziękują i wzniósłszy głos zaczną się targować o cenę kosztowności onych! Ścięły się usta Danta i plusnęła z nich krew, a głosem grobowym zawołał: „Piekło dawnych ludzi nie bolało mnie tyle!“
I położył dłoń niedotkliwą na głowie młodzieńca mówiąc: „pamiętaj...“ Ale w tej samej chwili zdał się znowu zniknąć i stopił się z przezroczem przestrzeni — i nie było go!
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/169
Ta strona została przepisana.